Dla tych zainteresowanych Darth'em Banem udało mi się zdobyć, dzięki Bastionowi Polskich Fanów Star Wars (oryginał: http://www.star-wars.pl/Tekst/837), polskie tłumaczenie historii zatytułowanej "Bane of the sith". Z tego co się orientuję to opowiadanie ma miejsce po "Darth Bane: Droga zagłady". Serdecznie życzę ci miłej lektury. Niech Moc będzie z Tobą!
- Nihil Novi
Darth Bane: Odrodzenie Zła
Tytuł orginału: STAR WARS: Bane of the Sith
Autor: Kevin J. Anderson
Tłumaczenie: Wojciech „Quother” Bogucki
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie
czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści.
Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów
Niczym rzucony sztylet szukający celu, „Valcyn” - jedyny ocalały z bitewnej rzezi statek - przecinał hiperprzestrzeń.
Po bitwie na Ruusan wszyscy Lordowie Sithów byli martwi... oprócz jednego. Niepozorna „myślowa bomba”, zdetonowana w szlachetnym samobójczym akcie przez Lorda Sithów Kaana, unicestwiła także wszystkich rycerzy Jedi pod dowództwem Lorda Hotha. Każdy użytkownik mocy na Ruusan został zniszczony, bez względu na to, czy służył światłu czy mrokowi. Republika miała jednak jeszcze innych rycerzy Jedi, gdy tymczasem Bractwo Ciemności zostało wybite do nogi. Został tylko Darth Bane.
- Tchórz - przemówił za nim głośno głuchy głos widma, które właśnie pojawiło się w ciasnym wnętrzu eleganckiej kabiny pilota. - Zawiodłeś mnie, Lorda Kaana i wszystkich swoich braci Sithów.
Pięści Bane’a zbielały, gdy zacisnął je na sterach, a pogardliwie skrzywione usta odsłoniły zaciśnięte zęby. Szeroko otwarte oczy czujnie omiatały hiperprzestrzeń, przez którą się przedzierał szukając schronienia... i odrodzenia.
Obok niego, nie zajmując miejsca w wyglądającym jak ostrze noża statku, przysiadł wizerunek Qordisa, odzianego w ciemność Lorda Sithów. Pełzały po nim jeszcze trzaskające wyładowania energii... zło, które pozostało z martwego człowieka.
Qordis zwrócił w stronę Bane’a podłużną, upiorną twarz. Jego oczy były jak dwa żarzące się węgle wewnątrz atramentowych oczodołów. Widmo wymierzyło w Bane’a szponiasty palec, a osławione, inkrustowane obsydianem pierścienie zamigotały w świetle kokpitu.
- Mylisz się, Mistrzu Qordis - zaprzeczył skulony w kabinie pilota Bane. - Nie jestem tchórzem. Ktoś musiał uciec, aby płomień mrocznej wiedzy nie zgasł na zawsze. Głowa Bane’a była gładko ogolona, choć skóra na niej nie była pozbawiona przebarwień. Nad mocną, kwadratową szczęką niczym latarnie lśniły ogromne oczy. Zwaliste ciało było wystarczająco muskularne, żeby wzbudzić grozę w każdym wrogu, ale oskarżająca aura Mistrza Sithów studziła nawet silną do niedawna determinację Bane’a.
- Opuściłeś nas, Bane.
- Przeciwnie, zamierzałem jedynie chronić dziedzictwo Sithów! Muszę kontynuować dzieło Ciemności, aby istnienie całego Bractwa - i nasze również - nie zostało zapomniane. Pomimo niepokojącej obecności widma, Bane próbował skoncentrować się na pilotażu i studiował koordynaty lotu. Pociągnął za stery i statek wyszedł z hiperprzestrzeni, a surrealistyczna próżnia otoczyła go ze wszystkich stron. Na tle rozgwieżdżonego nieba zgrabny pojazd zaczął opadać w dół siłą rozpędu wspieraną przez potężne silniki.
Pojazd kierował się ku surowemu, jaskrawemu światłu słońca Onderonu. W tym układzie słonecznym tylko jedna planeta nadawała się do zamieszkania, i był to właśnie Onderon, mający cztery nieregularne księżyce, a wśród nich Dxun - księżyc bestii.
Kto wie, może właśnie tam znajdzie odkupienie i ograniczy rozmiary katastrofy.
Bane zacisnął wargi i cicho mruczał, zmagając się z poczuciem winy. Oznajmił wcześniej Lordowi Kaanowi, co myśli o jego szaleńczym planie z „myślową bombą” i nie zgadzał się na taktykę całkowitej i destrukcyjnej kapitulacji. Stojąc jeszcze na spustoszonym i usłanym ciałami polu bitwy na Ruusan, sprzeciwiał się masowemu samobójstwu Bractwa Sithów, nawet jeśli miałoby to oznaczać zadanie podobnego ciosu Rycerzom Jedi. Kiepska to wymiana, przekonywał, podnosząc w wojennych namiotach odzianą w rękawicę pięść, podczas gdy ranni i wściekli Mroczni Lordowie myśleli tylko o zemście na swoich towarzyszach.
Niestety, jak to bywało w przeszłości, Sithowie byli bardziej pochłonięci wzajemnymi waśniami, próbując wspiąć się na szczyt po ramionach współbraci. Czyż nie dostrzegali, co uczynili swoim mrocznym marzeniom? Darth Bane był świadkiem tych wydarzeń. Nawet w obliczu totalnej klęski Bractwa Ciemności, jego członkowie bardziej hołubili własną chwałę niż zjednoczenie przeciwko wspólnemu wrogowi.
Przegrali przez swoje szaleństwo. Bane cieszył się, że był już daleko od głupców, dysponujących zbyt dużą mocą.
- Wymówki i usprawiedliwienia - przemówiło upiorne widmo martwego Lorda Qordisa, anihilowanego razem z resztą na Ruusan. - Jako uczeń też rozczarowywałeś, Bane. Inni, których szkoliłem, wykonywali polecenia, a ty się zawsze stawiałeś. Odmówiłeś zrobienia tego, co konieczne i nigdy ci nie zależało na dokończeniu szkolenia. Qordis wydawał się rosnąć w oczach, dopóki jego gniewny wizerunek nie wypełnił całej kabiny „Valcyna”. - Jak zatem zamierzasz dokończyć swoją misję?
- Przetrwanie i chwała Sithów są dla mnie najważniejsze - mruknął Bane. - Ale mnie zlekceważyliście - „Valcyn” przedzierał się przez przestrzeń międzyplanetarną w kierunku Dxun, gdzie Bane miał nadzieję odrodzić zakon. - Teraz wszyscy jesteście martwi, a ja mam wreszcie szansę wskrzesić zakon we właściwy sposób.
Wyglądający na dotknięty trądem, zielony księżyc był już w zasięgu. Choć popękany i wyciśnięty przez silne pływy, Dxun obfitował w zabójcze formy życia i nieprzebyte dżungle rojące się od drapieżców, bardziej przerażających niż jakikolwiek Jedi byłby sobie w stanie wyobrazić. Bane słyszał wcześniej o długiej i mrocznej historii księżyca, na którym miał nadzieję znaleźć schronienie.
Kiedy zerknął na bok okazało się, że widmo Lorda Qordisa zniknęło. Westchnął z ulgą i zaczął nurkować w kierunku studni grawitacyjnej księżyca bestii, zastanawiając się czy uda mu się znaleźć wśród tej koszmarnej roślinności jakieś bezpieczne lądowisko. Poczucie ulgi było jednak przedwczesne.
- Nie uda ci się ujść bezkarnie! - słowa Qordisa eksplodowały w umyśle Bane’a. Panel kontrolny „Valcyna” rozbłysnął gejzerami iskier. Silniki zakrztusiły się i wydały z siebie głuchy dźwięk, który nie dodawał otuchy. Uszkodzona jednostka zadrżała i zagrzechotała, spadając w dół niczym zaostrzony, trójkątny kamień. Wszystkie systemy statku przestały funkcjonować.
Bane desperacko próbował uruchomić silniki, starając się jednocześnie wycisnąć jak najwięcej mocy z repulsorów. Kadłub przelatującego przez atmosferę Dxun statku rozgrzał się do czerwoności. a wokół niego zaczęły trzaskać błyskawice. Wyładowania atmosferyczne rzucały pojazdem na wszystkie strony.
- Bądź przeklęty, Lordzie Qordis - rzucił przez wyschnięte gardło.
Gdy wierzchołki drzew zaczęły pędzić w jego kierunku, zwalczył panikę, odrzucił beznadziejność i otworzył się na mroczną Moc. Energia ciemnej strony pomogła mu podźwignąć do góry opadający statek na tyle, aby uderzył w drzewa z siłą nieco mniejszą niż zabójcza.
Gałęzie połamały się, liście stanęły w płomieniach wywołanych tarciem, a kadłub „Valcyna” został rozdarty przez ostre konary. Bane otoczył się Ciemną Mocą Sithów, żeby zamortyzować uderzenie.
„Valcyn” przedarł się przez leśny baldachim i uderzył w miękką, błotnistą ziemię żłobiąc długą bruzdę w ziemi, powalając i zajmując ogniem drzewa i rośliny.
Kiedy statek w końcu znieruchomiał, Bane stwierdził, że sam pozostał nietknięty, choć pojazd wymagał wielomiesięcznych napraw... nawet jeśli znalazłyby się ku temu odpowiednie środki. Słaby, choć podniesiony na duchu samym faktem przeżycia, Bane wydostał się z uszkodzonej jednostki. Dymiący kadłub parzył go w ręce, gdy wydobywał się na wolność. W końcu zeskoczył na nierówną i zrytą ziemię.
Samotny spadkobierca Sithów z garścią zapasów i zakrzywionym mieczem świetlnym stał teraz z rękami na biodrach i taksował wzrokiem wściekłą dżunglę Dxun, rozważając następne posunięcie. Wszak jakiś czas tu zabawi.
Nad głową wciąż trzaskały błyskawice, niczym na powierzchni rozedrganego elektrycznego kryształu. Bane oddalił się od miejsca katastrofy, zanurzając się w zacinającą deszczem czerń nocy. Nie wiedział dokąd iść... chciał tylko znaleźć się jak najdalej od zniszczonego statku. Miał wrażenie, że księżyc bestii czai się, gotowy do skoku.
Aktywował miecz świetlny i rozpoczął mozolną wędrówkę przez dżunglę. Używał buczącego ostrza jak maczety i ciął oplatający go szponiasty powój. Przedarł się przezeń, ale las stawał się coraz gęstszy i coraz bardziej odporny. Nozdrza rozszerzyły mu się w miarę jak, wyrąbując sobie drogę, posuwał się naprzód.
- Nie zdołasz się tu ukryć, Bane.
Odwrócił się i dostrzegł górujące nad nim, równie eteryczne, co mściwe widmo Lorda Qordisa. Bane ruszył wściekle w kierunku swego martwego nauczyciela.
- Sith się nie ukrywa. Zamachnął się ponownie mieczem i przy akompaniamencie iskier potężne drzewo runęło na ziemię. - Nie czuję strachu.
Gdzieś za nim, w gąszczu zarośli, dżunglę rozdarł donośny huk. Słup ognia wystrzelił w górę i zamienił w parę pobliską roślinność. Powstała z eksplodujących ogniw paliwowych i popękanego rdzenia silnika fala uderzeniowa powaliła na ziemię las w promieniu stu metrów. Dymiące jeszcze resztki metalowego kadłuba statku zaczęły fruwać dookoła Bane’a niczym deszcz meteorów. Ze uszkodzonego statku pozostał tylko przygaszany przez deszcz wypalający się krater.
Rozjuszony Bane odwrócił się w stronę wyglądającego na zadowolone z siebie widma. - Czuję, że nie zamierzasz ułatwiać mi życia.
- Zamierzam ci je skrócić - zły duch zaniósł się chrapliwym śmiechem i rozpłynął się w leśnym mroku.
Bane ostentacyjnie zdecydował nie odwracać się do tyłu i podjął dalszą wędrówkę przez dzikie ostępy Dxun. Zanurzył się w dżunglę, walcząc o każdy krok z nieustępliwą roślinnością. Ziemia drżała mu pod stopami od niestabilnego układu pływów księżyca. Złowieszcze odgłosy leśnych łowców wypełniały puszczę i Bane cały czas miał się na baczności. Znał mroczną i spływającą posoką historię tego miejsca i wiedział na jakie zagrożenie się naraża.
Eony temu księżyc bestii zmienił swoją nieregularną orbitę i zbliżył się niebezpiecznie blisko do swojej macierzystej planety. Wtedy to atmosfery Dxun i Onderonu połączyły się, umożliwiając odrażającym fruwającym potworom z księżyca przedostać się na planetę i spaść na niczego niepodejrzewających prymitywnych mieszkańców Onderonu. Bestie zapolowały na bezbronną gawiedź, a rzeź trwała dopóty, dopóki niedobitki ludzi nauczyły się chronić przed niebezpieczeństwem. Mieszkańcy planety opanowali umiejętności wytwarzania broni, fortyfikowania osiedli i szkolenia wojowników w sztuce uśmiercania jadowitych poczwar.
Księżyc kontynuował ruch po orbicie i atmosfery znów się rozdzieliły. Ale co rok na nowo dochodziło do spotkania i coraz więcej potworów mogło się przedostać na obfitą w pożywienie powierzchnię Onderonu. Stulecia później, kiedy cywilizacja na planecie rozwinęła się w wyniku tych straszliwych doświadczeń, orbity obu ciał niebieskich znów się zmieniły, uwalniając Onderon ze śmiercionośnego uścisku Dxun. Ale miasta pozostały obwarowane, społeczeństwo nie straciło wojowniczego nastawienia, a niektórzy wodzowie nauczyli się, jak wykorzystać ciemną stronę.
Przez jakiś czas władał tam niegdyś wspaniały Freedon Nadd, a i starożytna arystokracja - król Ommin i królowa Amanoa -wykorzystywała tajniki wiedzy Sithów, aby umocnić swoje panowanie. Ommin i Amanoa zostali potem złożeni w grobowcu obok Freedona Nadda na Dxun. Wiele lat później Exar Kun - Mroczny Lord Sithów, który jako pierwszy odrodził Bractwo Sithów - również przybył na Dxun i splądrował starożytny grobowiec Freedona Nadda w poszukiwaniu sekretów ciemnej strony.
Darth Bane wiedział, że to złowrogie i nieczyste miejsce ma jeszcze kilka tajemnic…
Lekko jak piórko, ale wciąż poruszając się morderczą siłą i gracją, kotopodobne zwierzę o lśniącej sierści spłynęło z pokrytej sękami gałęzi nad Bane'm. Było futrzaste, szponiaste i miało wypełnione energią mięśnie.
Choć Bane był zaskoczony, że drapieżnik zdołał podkraść się tak blisko, zmysły zdołały go ostrzec na mgnienie oka przed atakiem. Uskoczył, unikając zabójczego ciosu, ale i tak siła uderzenia podobnego do pantery zwierza powaliła go na ziemię. Łamiąc zesztywniałe gałęzie, Bane odtoczył się i sięgnął po miecz świetlny.
Stalowo-szare futro bestii sąsiadowało z niewielkimi złotawobrązowymi łuskami, które przydawały zwierzęciu gadzi błysk. Jego szpony przecinały powietrze niczym miecze, ale Bane odskoczył do tyłu i uniknął uderzenia. Kot skoczył ponownie i tym razem użył do ataku obu ogonów, które uderzyły w pień drzewa, z którego po chwili dobiegło skwierczenie.
Bane znów zrobił unik i dostrzegł, że końcówki obu ogonów zakończone były długim i zakrzywionym kolcem jadowym z nabrzmiałą cebulkowatą końcówką. Tam gdzie żądło wyżłobiło bruzdy w pniu, destrukcyjny jad wyżerał teraz poczerniałą i tlącą się nadal na obrzeżach dziurę, przepalając drzewną korę i twardziel.
Zwężając oczy Bane poczuł gromadzącą się wokół niego ciemną energię i zacisnął dłonie na mieczu. Zwierzę obnażyło kły i zaryczało, ale nie cofnęło się, gdy Sith zaczął kręcić młynka energetycznym ostrzem, które zamieniało padający deszcz w parę. Kot przygotował się do skoku, napinając żylaste mięśnie. Bane wyczuwał myśli stworzenia i wiedział kiedy wykona ono ruch, więc w chwili, gdy bestia rzuciła się do przodu, przecinając powietrze niczym futrzasta, łuskowata kula kłów i szponów, Sith uderzył mieczem, kierując ostrze szerokim łukiem w górę. Rozpłatał potwora, tnąc od jego podwójnego, pełnego jadu ogona i zataczając łuk tak, że ostrze wyszło w pobliżu masywnego ramienia kotopodobnej istoty.
Zwijające się stworzenie zwaliło się na ziemię, przypominając dwa kawałki rzuconego na patelnię smażonego mięsa. Przyglądając się gasnącym ognikom w oczach potwora i jego przedśmiertnie drgającym szponom, Bane głęboko odetchnął.
Podobnie jak z katastrofy „Valcyna”, tutaj także udało mu się wyjść bez szwanku. Ponownie nabrał w płuca przepełnionego kwaśną wonią leśnego powietrza, w którym dawało się wyczuć zjonizowane ślady użycia miecza oraz przypaloną sierść i skwierczące ścierwo zarżniętej bestii.
W mrokach puszczy Bane wydał z siebie zwierzęcy ryk.
- To ty poszczułeś ją na mnie! - Spodziewał się, że wnet ujrzy wyśmiewającego się Mistrza Qordisa, ale zamiast mściwego mrocznego widma dostrzegł niewyraźny wizerunek Lorda Sithów Kaana - przywódcy Bractwa Ciemności, który poległ, zabierając ze sobą wszystkich Jedi i Sithów przebywających na Ruusan.
Głos Kaana był jak zwykle mocny i donośny, ale spokojny. Niewyraźna głowa widma pochyliła się nad zalegającym w poszyciu rozpłatanym potworem.
- To był drapieżca, który myślał wyłącznie o zaspokojeniu głodu i potrzeby krwi. Nie obchodziło go, czy jesteś dobry czy zły. Chciał się po prostu pożywić - widmo cofnęło się. - Chodź za mną.
Złowieszcze widmo skinęło na Dartha Bane’a i zanurzyło się w dżunglę, nie przejmując się odchylaniem zagradzających mu drogę liści i gałęzi. Zanim Bane zrobił pierwszy krok, Lord Kaan zniknął w ciemnościach. Sith zaczął torować sobie drogę przez dzikie ostępy, próbując podążać a widmem, ale choć miał już jakiś cel, to nadal nie wiedział dokąd zaprowadzi go ciemna strona. Odpychał na bok uderzające go pnącza żywicznych winorośli nie przejmując się zadrapaniami i strużkami krwi powstałymi ze wbijających mu się w twarz cierni. Miecz świetlny wypełniał powietrze wonią palonych roślinnych soków i dymiących zielonych drzew.
Bane przywołał wszystkie swoje mroczne umiejętności, otwierając umysł na wzbierające się zło - złowrogą moc, którą umiał władać, choć będąc uczniem Lorda Qordisa nigdy nie dokończył szkolenia. Słuchał wykładów innych nauczycieli, studiował starożytne manuskrypty, ale wiele się jeszcze musiał nauczyć o ciemnej stronie.
Teraz nie miał wyjścia i musiał sam zgłębiać arkana Sithów, ale przyświecał mu już cel. Miał nadzieję, że widmo Kaana pomoże mu, ale nawet bez jego złowieszczej pomocy, Bane uczyniłby wszystko, aby wskrzesić Bractwo Sithów.
Choć zdezorientowany w gęstym poszyciu, Bane mozolnie posuwał się w kierunku, który wyznaczał połyskujący wizerunek Lorda Kaana. Zdał się na instynkt, który niczym kompas kierował go w stronę gdzie skupiała się energia ciemnej strony, potężnego źródła, które od dawien dawna czaiło się na Dxun.
Kiedy ponownie nie dostrzegł widm pomyślał, że może złe zjawy opuściły go. Ale nie wierzył w to. Czekały i obserwowały jego następne posunięcia...
Ściął martwe czarne drzewo, którego pozbawione liści gałęzie zwisały niczym szpony, a kora pokryta była chropowatymi skorupami grzybów. Kiedy drzewo zwaliło się na ziemię, Bane przestąpił przez nie i w strugach zacinającego deszczu stanął na niewielkiej polanie, gdzie nawet trawa była brązowa i wysuszona. Stała tam budowla w kształcie piramidy o asymetrycznych ścianach i nierównych kątach, wykonana z matowego metalu i wyglądająca niczym jakaś gigantyczna część rynsztunku.
Bane zastygł z otwartymi ustami. Wciągnął głęboki haust wilgotnego, cuchnącego powietrza. Słyszał o tym miejscu i wiedział, że skupia ono Moc ciemnej strony - grobowiec Freedona Nadda. Ukryta budowla, która miała utrzymywać mroczne energie, którymi niegdyś władali legendarni adepci ciemnej strony. W piramidzie zgromadzono zaginione artefakty i informacje, które mogły posłużyć ponownemu odrodzeniu świetności Sithów. Bractwo Ciemności mogło zacząć na nowo i na własnych warunkach. Teraz, zgodnie z jego niezachwianą wizją przyszłości, sytuacja ulegnie zmianie.
Czując przepływającą przez niego z każdym krokiem energię, Bane wydostał się na polanę. Dzierżony w dłoni miecz świetlny buczał i trzaskał, jak gdyby zachęcał do dalszego marszu. Na całym ciele czuł moc emanującą z miejsca, w którym się znajdował. Zrujnowany i zarośnięty grobowiec Freedona Nadda wydawał się przyciągać błyskawice i padający deszcz. Bane zatrzymał się przed budowlą i zaczął przyglądać się jej stromym metalowym krawędziom i pokrytymi plamami ścianom z mandaloriańskiego żelaza. Tysiące lat temu zaginiona krypta została splądrowana, a grabieżca, którym był najprawdopodobniej Exar Kun, pozostawił ją otwartą na pastwę żywiołów Dxun.
Wślizgnął się ostrożnie pod osłonę wystającego z budowli zniszczonego wejścia i zatrzymał się wyczerpany ostatnimi zdarzeniami - lotem z Ruusan, awaryjnym lądowaniem na Dxun oraz długą i trudną przeprawą przez dżunglę. Kawałek uschniętego drzewa i ułamek mocy Sithów posłużył mu do wzniecenia ognia. Surowy pomarańczowo-żółty płomień zamigotał i rozjaśnił mrok.
Pojawiające się wokół cienie dodawały Sithowi sił. Zdawał się słyszeć szepczące odgłosy tego, co mogło nagle wypełnić grobowiec. Mimo to pocieszał się: „Tutaj znajdę dziedzictwo. Zło jest tu wszechobecne”.
Tymczasem na polanie krople deszczu przechodziły przez niewyraźny wizerunek Lorda Kaana, jakby go tam w ogóle nie było.
- Zło jest w tobie Bane. Tak jak powinno. Nieważne, czy udasz się ku lśniącym wieżom Cinnagar, wytwornym komnatom na Coruscant czy bujnym sawannom Thule, zło będzie ci nadal towarzyszyć.
Bane to słyszał i uśmiechnął się.
- Ty jesteś ziarnem - ciągnął Kaan. - Czy zatem pozwolisz, aby Bractwo Sithów wzrastało… czy aby sczezło?
Czując przypływ mocy Bane aktywował miecz świetlny. Używając go niczym pochodni, zanurzył się w głąb grobowca Freedona Nadda, gotowy do poszukiwań. Ociekające przejście, którym się posuwał, stanowiły grube kamienne ściany, pokryte śluzowatym zielonym mchem. Podłoże zaścielała warstwa zbutwiałej roślinności i zgniłych liści, nawianych do wnętrza w ciągu wieków. Kruche kości gryzoni i pancerze martwych insektów zalegały pod ścianami. Chociaż zauważył wiele oznak śmierci, nie dostrzegł ani przemykających pająków ani żadnych innych żyjących stworzeń. Wyglądało to tak, jak gdyby grobowiec Freedona Nadda wchłonął wszelkie siły życiowe i przechowywał je na podobieństwo akumulatora.
Napotkał ślepe pomieszczenia, zamknięte komnaty i trzy zniszczone sarkofagi, z których rabusie grobów wydobyli ciała lub klejnoty, choć Bane przypuszczał, że każdego złodzieja, który był na tyle niemądry, aby splądrować grobowiec Sitha, najprawdopodobniej wkrótce spotkał jakiś makabryczny koniec…
Przez kręte przejścia labiryntu prowadziło go eteryczne widmo Lorda Kaana. Bane nie sprzeciwiał się dawnemu przywódcy i zwyczajnie podążał jego śladem, choć czuł swoją wzbierającą się niecierpliwość.
Wreszcie Kaan zatrzymał się przed niewielkim pomieszczeniem, a jego oczy zapłonęły strasznym ogniem. Ściany wnęki wydawały się wilgotne i odbijały światło. Na podłodze widać było poszarpaną piramidę z widniejącymi w niej podobnymi do gwiazd występami i wijącymi się hieroglifami. Wyglądała jakby ją ktoś tam niedbale rzucił.
Bane wyciągnął przez wejście rękę z mieczem i oświetlił buczącym światłem energetycznego ostrza kamienną komnatę.
- Holocron Sithów? - spojrzał zdumiony na wizerunek Lorda Kaana.
- Są tam wszystkie odpowiedzi, których pragniesz, jak również wszystkie wskazówki dotyczące szkolenia i informacje, których będziesz potrzebował, aby zgłębić arkana Sithów. Bogactwo wiedzy.
- Nic mi więcej nie potrzeba - oznajmił zimno Bane.
W połyskującym świetle miecza spostrzegł, że komora jest utkana pasmami srebrzystej, lepkiej sieci. Niski sufit pokrywały, niczym opancerzone pijawki, zaokrąglone skorupy. Wnęka emanowała klaustrofobiczną, złowieszczą aurą. Bane zawahał się.
- Dalej, musisz wziąć holocron - nalegał tubalny głos Kaana.
Pomimo wątpliwości Bane wkroczył do komory, odchylając na boki nici pajęczyny. Spojrzał z podziwem na cenny holocron.
Nagle wyczuł nad głową oślizgły ruch i usłyszał siorbający odgłos. Spojrzał na sufit i zobaczył zmieniające położenie skorupy, najwyraźniej obudzone jego obecnością. Lodowate nici pajęczyny spłynęły w dół niczym kropelki śliny. W chwili gdy jedna ze skorup oderwała się od sklepienia i pomknęła w jego stronę uskoczył i odkopnął ją od siebie. Następnie ciął mieczem kolejny spadający kształt. Zadziwiające było to, że uderzona mieczem skorupa, choć odtrącona, nie została jednak zniszczona przez energetyczne ostrze.
Coraz więcej skorup zaczęło spływać w dół. Jedna z nich uderzyła go w łopatkę i momentalnie przyssała się niczym gigantyczna pijawka. Wydzielany kwas przeżarł gruby ubiór i rzecz wgryzła się w plecy Bane’a.
Katusze były nie do opisania.
Bane rzucał się, krzyczał i próbował wyszarpać skorupę z ciała. Wygiął się do tyłu w samą porę by dostrzec większy kształt, który spadł mu na sam środek klatki piersiowej i natychmiast zamknął tam swój niewiarygodny uścisk.
Bane ryczał z bólu i szarpnął skorupę, ale ta zdążyła już wgryźć się w ciało i przylgnąć do mostka. Ciągnął z całej siły, ale pasożyt nie dawał za wygraną.
Sith słyszał szmer pozostałych stworzeń, które tłoczyły się na suficie. Czekały na coś. Nadal dzierżąc w jednej dłoni miecz drugą wyrwał zza pasa sztylet o czarnym ostrzu. Pchnął nim stworzenie, ale ostrze odbiło się od pancerza pasożyta, nie zostawiając na nim najmniejszego śladu. Zaciskając zęby, Bane ciął własne ciało, aby wykroić zeń grubą, żyjącą skorupę. Trysnęła czarna krew, ale Sith nie przestawał i zanurzał coraz głębiej czarny czubek sztyletu, aby pozbyć się intruza.
Ku jego zdziwieniu, zaraz po tym jak wykonał nacięcie, rana momentalnie się zasklepiła. Nadal odczuwał jednak ból, szczypiące i pulsujące drażniące nerwy doznanie.
- Ty mnie tutaj sprowadziłeś! - ryknął w stronę wizerunku Lorda Kaana. - Zwabiłeś mnie w to miejsce! Pięścią i rękojeścią sztyletu uderzał opancerzone stworzenie, ale jednocześnie czuł się silniejszy, ożywiony… i zdradzony. - Co mnie oblazło?
W grobowcu pojawił się Lord Qordisa, którego czarny wizerunek falował teraz obok Kaana.
- Zowią je orbaliszkami - poinformował Qordis szyderczo. - Z czasem poznasz zalety tych symbiontów.
Tym razem głos Kaana był twardy i nieprzychylny.
- Niska to cena, Bane... wszak czy chcesz wypełnić przeznaczenie nie dając nic w zamian?
Z sufitu wnęki nadal dochodził syczący odgłos kotłujących się orbaliszków, ale stworzenia nie nękały go już i nie ponawiały ataku. Na ramionach i klatce piersiowej, tam gdzie pasożytnicze pijawki coraz głębiej i coraz mocniej wpijały się w ciało, Bane czuł żywy ogień, ale zacisnął zęby i spojrzał szyderczo na wizerunki Kaana i Qordisa. W ciemnych oczach Sithów odnalazł siłę, która pozwoliła mu poskromić ból. Sięgnął po holocron. Starożytny artefakt czekał na niego niczym zwiastun przyszłego zła. Teraz już nic nie mogło mu stanąć na przeszkodzie.
Wyłączył miecz świetlny i uświadomił sobie, że jest teraz w stanie dostrzec i wyczuć wszystko, co znajdowało się w komnacie. Ignorując orbaliszki nad głową, jak również wszystko inne na Dxun, Bane uklęknął na zimnej i oślizłej podłodze, nachylił się nad holocronem i rozchyliwszy zwisające pajęczyny ujął go w dłonie.
Aktywował urządzenie i poczuł, że wciąga go niekończąca się otchłań cudów, informacji… i możliwości. Siedział samotnie, pogrążony w niesamowitej bibliotece ciemnej mocy…
Urzeczony i zainspirowany wiedzą z holocronu, nasycał się nią i nie zważał na upływający czas odkąd wkroczył do przesiąkniętej wilgocią komnaty Freedona Nadda.
Znacznie później, kiedy opuścił pomieszczenie, jego ciało było nadal sztywne i obolałe, a umysł boleśnie przesycony poznanymi tajemnicami. Przecisnął się z powrotem przez wąskie i klaustrofobiczne przejścia krypty i wydostał się na zewnątrz, a obrzydliwe powietrze księżyca bestii ponownie wypełniło jego płuca.
Burza minęła i ziemia była już wyschnięta. Musiało minąć wiele dni, ale Bane nie czuł zmęczenia ani głodu. Zamrugał. Nawet w sprawiającym wrażenie zadymionego i mglistego świetle Dxun musiał chronić wzrok. Uchwycił się chłodnej żelaznej ściany grobowca, żeby odzyskać równowagę. Zerknął w dół i na klatce piersiowej dostrzegł, że pomarszczone i pokryte łuskami orbaliszki zaczęły pokrywać coraz większą jej powierzchnię. Niewątpliwie to samo działo się na plecach. Ostatecznie najprawdopodobniej całe ciało zostanie pokryte. Chociaż pijawkowate stworzenia pasożytowały na nim, rosnąc i pokrywając coraz więcej powierzchni ciała, jednocześnie tłoczyły w nie adrenalinę i dodawały mu siły. Podstawą takiej symbiozy była energia ciemnej strony, a teraz, kiedy Bane posiadł wiedzę zawartą w holocronie Sithów, wiedział, że mocy tej wystarczy dla niego i dla symbiontów.
Wkroczył na polanę i zaczął się oddalać od cienia rzucanego przez starożytny grobowiec. Pomyślał o wszystkim, czego się nauczył, i przyszła mu na myśl epicka klęska Sithów w bitwie na Ruusan. Nie chcieli go słuchać. Walczyli między sobą zamiast obmyślić sposób na pokonanie prawdziwych wrogów. Bane uświadomił sobie podstawowy błąd popełniony przez Bractwo Ciemności. Teraz, kiedy pozostał sam i był jedynym ziarnem, które mogło spowodować, że drzewo zła rozkwitnie na nowo, zdecydował, że już nigdy więcej Sithowie nie będą stanowić wielkiej armii, która spróbuje zapanować nad wszechświatem za pomocą brutalnej siły. Miał dość brawury Lorda Qordisa i „rządów siły” Lorda Kaana. Taki jawny militaryzm kierowany przeciwko rycerzom Jedi, znalazł na Ruusan swój żałosny finał.
Od teraz Sithowie będą działać potajemnie, zza kulis, osłabiając fundamenty, na których opiera się Republika. Z racji niemal całkowitego wyniszczenia Sithów, osłabienia ich do granicy skutecznego działania, Bane zdecydował, że zgłębianie mrocznej wiedzy musi zejść do podziemia. Będzie się ukrywał i pracował w cieniu społeczeństwa, wykorzystując całą wiedzę uzyskaną z holocronu.
Od tej pory ustanowiona zostanie żelazna zasada zapobiegająca wewnętrznym sporom i wojnom domowym, które doprowadziły do klęski Sithów. Zawsze może by tylko dwóch Sithów: mistrz i uczeń. Obaj będą dogłębnie znali arkana ciemnej strony i staną się znakomitymi manipulatorami, na sznurkach których będą tańczyć głupcy w Republice.
Jednak póki co Bane był pozostawiony sam sobie na Dxun. Gigantyczna planeta Onderon lśniła wysoko na niebie oddzielona przestrzenią kosmiczną, blisko, a jednak tak niesamowicie daleko. Widmo Lorda Qordisa zniszczyło statek kosmiczny i Bane był teraz najprawdopodobniej jedyną istotą ludzką na księżycu bestii.
Sith zbierał myśli stojąc na polanie, gdy z nieba dobiegł go wrzask. Z wzrokiem wbitym w nową ofiarę zza ciemnych chmur spadło na niego stworzenie o monstrualnych skrzydłach.
Bane instynktownie sięgnął po miecz świetlny, wygodnie ułożył w dłoni zakrzywioną rękojeść i aktywował ostrze. Cienka oliwkowata skóra nurkującej, podobnej do pterodaktyla poczwary naprężyła się i wraz z prześwitującym szkieletem skrzydła istoty zaczęły przypominać dwa postrzępione latawce. Na spłaszczonym pysku bestii można było dostrzec wystające kły oraz małe, blisko siebie osadzone czarne oczy. Łopotając i manewrując długimi trójkątnymi skrzydłami potwór otworzył paszczę.
Bane wyprowadził pchnięcie mieczem świetlnym, ale latająca bestia już cięła szponami podobnymi na końcach do dużych zakrzywionych kos. Pazury przeorały tors Sitha w sposób, który każdą inną ofiarę rozdarłby na strzępy. Impet uderzenia rozciągnął Bane’a na ziemi, ale ciasno pokrywający go pancerz z orbaliszków wytrzymał i Sith wyszedł bez szwanku.
Przepełniony poczuciem własnej potęgi Bane podniósł się na nogi i przeciągnął ręką po strzępach odzienia, pod którym wyczuwał twardą orbaliszkową zbroję. Widząc kołującą nad przyszłą zdobyczą bestię, wyprostował się i mocniej ścisnął miecz. z początku planował zabić potwora, rozgniatając go na miazgę przy pomocy nowo poznanych mocy Sithów, ale rozmyślił się i otwierając się na Moc zatrzymał bestię w powietrzu i zaczął ją ściągać w kierunku ziemi.
Nie dawała się łatwo; łopotała skrzydłami, rozczapierzała zakrzywione pazury i wymachiwała na wszystkie strony szponiastymi nogami. Bane okiełznał ją jednak, zmuszając, aby osiadła na nadal wilgotnej ziemi. Traktował ją potęgą ciemnej strony do chwili, kiedy ze stęknięciem idącym w parze z falą cuchnącego oddechu bestia poddała się. Ugięła gruzłowate kolana i pochyliła długą szyję naprzeciwko grobowca Freedona Nadda.
Bane oceniał ją przez moment a następnie, niczym legendarni bestiojeźdźcy z Onderonu, wspiął się na grzbiet latającej poczwary. To był dobry znak, prognostyk na przyszłość, i na twarzy Sitha pojawił się uśmiech.
Pociągnął za szyję potwora, a ten załopotał chropowatymi skrzydłami i wzniósł się w powietrze. Przez jakiś czas gniewnie prychał i wierzgał, ale w końcu przyzwyczaił się do obecności Sitha na grzbiecie. Bane ujarzmił nowego wierzchowca.
Teraz, kiedy poznał dogłębnie moc Sithów, pomyślał, że mógłby nawet kontrolować światy i księżyce, bawić się grawitacją i wyznaczaniem nowych orbit, tak jak dziecko bawi się kolorowymi piłeczkami.
Dawno temu księżyc Dxun musnął planetę Onderon. Przeleciał obok niej wystarczająco blisko, aby przez połączoną atmosferę mogły się przedostać żywe stworzenia. Kto wie, może i jemu udałoby się nagiąć orbitę księżyca bestii tak, aby możliwa stała się podróż na wypełniającą niebo planetę. Zawitałby wówczas na Onderonie, siejąc chaos i zniszczenie… i zapewne znalazłby tam ucznia.
Pragnę zaznaczyć, że tekst pochodzi z Bastionu Polskich Fanów Star Wars i nie przypisuję sobie do niego żadnych praw.
- Nihil Novi